Jeszcze dwie kwestie.
Kwestia druga, może nawet bardziej specyficzna. Czy to właściwe, że osoba umierająca czynnie podejmuje decyzje dotyczące przebiegu uroczystości pogrzebowych, bo i tak przecież może się zdarzyć?
Takie uczestnictwo to najbardziej naturalna rzecz na świecie, jeśli się nad tym zastanowić. Nasza śmierć jest nieuchronna i oczywista, nie wiemy co prawda kiedy, ale wiemy z całą pewnością, że odejdziemy. Wielu ludzi chce mieć wpływ – albo chce móc mieć wpływ – na zdarzenia związane z ich życiem, a śmierć jest przecież częścią życia, jego końcem. Więc dlaczego nie? Zwłaszcza, że nasze umieranie, czego nikt nie chce świadomie przyznać, zaczyna się w momencie naszych narodzin.
Na Zachodzie, w sporej części w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, wiele osób korzysta z tzw. funeral planner, czyli własnoręcznie i za życia sporządzonego harmonogramu. Planują w nim – punkt po punkcie – jak rodzina ma się zachować po ich śmierci; co zrobić z ciałem, jak mają przebiegać uroczystości pogrzebowe, żałobne, kogo powiadomić o zgonie, co zrobić z majątkiem, ukochanym psem, rowerem trzymanym u sąsiada w garażu itp. Dlaczego to robią? By nie pozostawiać niedomówień oraz by zbędnymi decyzjami nie obciążać bliskich. Właśnie dlatego.